Rozmowa z Rafałem Bartkiem, przewodniczącym Związku Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych w Polsce oraz Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim.

– Trwa kampania wyborcza. Komitet Wyborczy Wyborców MN bierze w niej aktywny udział. Ale jednocześnie w środowisku mniejszości nie brak głosów, że nawet jeśli uda się zrealizować plan maksimum, czyli mniejszość będzie miała dwóch posłów i senatora, to oni Sejmu w trójkę nie odmienią, ani wiele – mając trzy głosy – nie zwojują.

RB – Uważam, że nasz udział w wyborach ma głęboki sens. Jesteśmy alternatywą dla tych, którzy nie potrafią się odnaleźć w charakterystycznej dla polskiej scenie politycznej dwoistości. Partia, która formalnie głosi przywiązanie do wartości chrześcijańskich i konserwatywnych, działa często w sprzeczności z nimi. Mało w niej miłości bliźniego, a – to jest ze śląskiej zróżnicowanej perspektywy ważne – miłości do innych niż swoi często nie ma wcale. Na drugim biegunie mamy dużą partię, która w ostatnim czasie mocno skręciła w lewo. Co dla naszego środowiska jest problemem. Zgadzamy się co do demokracji, podejścia do wartości europejskich, ale rolę wartości chrześcijańskich widzimy inaczej.

– Wszystko prawda, ale zostaną – powtórzę – najwyżej trzy głosy.

RB – Nawet jeśli zostanie jeden, ma dla regionu znaczenie. Bo będzie nośnikiem wartości wyrastających z tego regionu. Mówię to głośno w czasie naszych przedwyborczych spotkań, że nam chodzi o to, żebyśmy dbali o zachowanie – nie waham się powiedzieć – godności tematów ważnych dla naszej śląskiej tożsamości z wielojęzycznością, wielokulturowością i różnorodnością na czele. To jest naprawdę ważne, bo w ciągu minionych ośmiu lat, a w ostatnim okresie szczególnie, obserwujemy z bólem ich usuwanie na margines, czasem wręcz wyrzucanie do kosza. Ta reprezentacja jest potrzebna, żeby w parlamencie o śląskie wartości miał się kto upomnieć. I jeszcze jedno. Niedawno rozmawiałem z Johannem Hegmannem z FUEN-u (Federalistycznej Unii Europejskich Grup Narodowościowych – przyp. red.). FUEN na początku grudnia w Katowicach i w Opolu będzie organizował dużą konferencję poświęconą tematowi: Języki mniejszościowe a rynek pracy. I on mi uświadomił, że dwa czy trzy głosy to może być bardzo dużo. Przywołał przykład mniejszości szwedzkiej w Finlandii, do której sam należy. Jej pojedynczy posłowie mieli decydujący wpływ na to, kto objął rząd. Nie mówię, że mamy takie ambicje, nie jestem zadufany. Ale ile ważą trzy głosy dla demokracji, dopiero się okaże po 15 października.

– Wróćmy do śląskich wartości, których pan broni…

RB – Myślę przede wszystkim o tych wartościach, które tak konsekwentnie przypominał abp Alfons Nossol, ucząc o pojednanej różnorodności. Myśmy się przez lata przyzwyczaili, że nam się to wielowymiarowe pojednanie udało zbudować i ono już jest. Niektórzy wierzą, że raz na zawsze. A przecież po zakończeniu wojny nic nie było oczywiste. Bo jedni mieszkańcy regionu wprawdzie zostali na ziemi swego urodzenia, ale musieli się w dużej mierze zrzec tożsamości albo ją głęboko schować. To był warunek pozostania.  A drudzy wyrwani z korzeni przyjechali z poczuciem niepewności, czy i jak długo będą mogli na Śląsku pozostać. A jednak się udało zbudować coś wspólnego i wartościowego. Bez większych konfliktów, bez przelewu krwi ci ludzie razem stworzyli nową rzeczywistość. Ona się w pełni ujawniła po przełomie ustrojowym, w latach 90., kiedy jedni i drudzy mogli już mówić otwarcie, kim są i kim się czują. Kultywować swoją tożsamość i używać języka, który był im bliski.

– Co z tego zostało po 30 latach?

RB – Po jednej i po drugiej stronie mamy dzisiaj ludzi, którzy nadal czują się ubogaceni wzajemną innością. Bo – raz jeszcze za abpem Nossolem – przypomnę: Obcością się ubogacić nie sposób, ale innością już tak. Ale jednocześnie widzimy, jak politycy dla doraźnych, często egoistycznych celów są gotowi wyrzucić to pojednawcze myślenie do kosza, licząc na poklask jakiejś grupy wyborców. O to między innymi toczy się spór w kampanii wyborczej. Czy ta nasza śląska różnorodność ocaleje i będzie nadal przedmiotem publicznej debaty i naukowej refleksji, czy nastąpi parcie w stronę dobrze pamiętanego z okresu PRL-u zrównania tylko w jedną stronę, przez co może się okazać, że na odrębność języka, kultury i tożsamości nie ma miejsca.

– Kiedy rozmawiam szczególnie ze starszymi osobami, także ze środowiska mniejszości mam wrażenie, że nie wszyscy podzielają pana obawy. Wielu mówi frazami wyjętymi z programów informacyjnych telewizji publicznej i nawet specjalnie nie ukrywa, że zagłosuje na polityków rządzącej koalicji. Tej samej, której państwo zarzucacie, że dyskryminuje mniejszość.

RB – To jest efekt tego, że w ostatnich latach rządzący przejęli znaczącą część mediów i budują w nich obraz czarno-biały. Pokazują siebie jako obrońców wartości, także chrześcijańskich. A to dla naszego w dużej mierze konserwatywnego środowiska odgrywa – jak już powiedziałem – znaczącą rolę. Niepokoi, że ludzie dość łatwo pozwalają sobie wypchnąć ze świadomości śląski model ochrony wartości bliski tak naszym członkom, jak i sympatykom. Tu się przez całe wieki polityki i wiary nie mieszało ze sobą. Nie wieszaliśmy w świątyniach flag ani polskich, ani niemieckich. Bo wiara była wiarą, rodzina rodziną, praca pracą. I my dzisiaj też nie oczekujemy, że nas Kościół z ambon będzie w naszych dążeniach politycznych popierał. Bo to nie jest jego rola. To też jest część śląskiej tożsamości. Wielu ludzi tak się do niej przyzwyczaiło, że już takiego myślenia nie broni. Pozwolili się uśpić. Nie wyobrażają sobie, że ktoś mógłby im odebrać prawa do pielęgnowania języka czy tradycji, a to się stopniowo krok po kroku już dzieje. Młodzi zaś już mogą nie pamiętać jak się za rozmawianie po śląsku czy niemiecku wyrzucało z klasy w szkole.

– 4 lutego 2022 i odebranie godzin lekcji niemieckiego jako języka mniejszości nie dla wszystkich był wstrząsem?

RB – Niektórych to nie dotknęło, bo już dzieci w szkole nie mają. Albo wręcz nie zauważyli różnicy, bo to przecież wójt czy burmistrz dopłacił z budżetu gminy do tych zabranych lekcji i one się nadal odbywają. Nie wszyscy łączą te sprawy ze sobą. A przecież właśnie dlatego 40 gmin zdecydowało się znaleźć pieniądze na przywrócenie lekcji niemieckiego, że oni wyrośli w poszanowaniu dla różnorodności i mają świadomość, że ta wielość, językowa także, to jest coś cennego, czego powinniśmy chronić.  Równocześnie niepokoi, że także w naszym środowisku, które z natury – jako mniejszość – powinno być wyczulone na krzywdę i ograniczanie praw mniejszych i słabszych, wielu takich zjawisk nie wyłapuje.

– A może przyczyna jest dużo prostsza: daniny społeczne kierowane w ostatnim czasie przez rządzących przede wszystkim do środowiska seniorów, bo to są najliczniejsi wyborcy koalicji rządzącej.

RB – Te czynniki ekonomiczne mogą w Polsce – gdzie generalnie emerytury nie są i przez lata nie były wysokie – dodatkowo zaciemniać obraz całości. Zasłaniać fundamentalny wybór, przed którym stoimy: Co zostawimy naszym dzieciom i wnukom? To pytanie powinna sobie postawić szczególnie mocno właśnie starsza generacja, która przed laty tak mocno się zaangażowała, by to poszanowanie różnorodności i postawy dialogu i zrozumienia inności w społeczeństwie – po okresie PRL-u przywrócić. Żeby za jakiś czas dzieci i wnuki nam nie wypomniały, że świętowaliśmy Oktoberfest i mówiliśmy po niemiecku i po śląsku, a oni tego nie mają. Bo myśmy coś odpuścili, zawalili. Bo oddaliśmy głosy na ludzi, którzy wprawdzie się tu urodzili, ale już dawno żyją wraz z rodzinami w Warszawie i którzy nierzadko problemami regionu, a tym bardziej kwestiami jego tożsamości i różnorodności się nie przejmują.

– Pojawiały się w kampanii i takie propozycje, żeby niemieckiego jako języka mniejszości uczyć wszystkich, których rodzice tego chcą. I z mniejszości i z jej polskiego, większościowego otoczenia.

RB – Ale taka idea już została wpisana do Europejskiej Karty Języków Regionalnych lub Mniejszościowych by język mniejszości chronić na terenie zamieszkiwanym przez mniejszość dla wszystkich chętnych, a nie tylko dla samej mniejszości. Co więcej – Polska ratyfikowała tę kartę. Ale z wprowadzeniem jej w życie od wielu lat są problemy. Chcę podkreślić, że my pierwsi się o takie myślenie upominaliśmy i upominamy. Nie tylko w kampanii wyborczej. Zwracaliśmy też uwagę ministra Czarnka na ten zapis.

– Członkowie mniejszości niemieckiej w regionie zawsze przypominali, że skoro mieszkają na ziemi urodzenia swoich przodków, to są także Ślązakami. Ale podczas obecnej kampanii wyborczej mówicie państwo – tak było także podczas konwencji wyborczej MN – o śląskiej tożsamości dużo więcej i głośniej niż jeszcze kilka lat temu…

RB – Niczego nie udajemy. Byliśmy i jesteśmy Niemcami i Ślązakami jednocześnie. Tego się nie da rozdzielić. W prawie każdej z naszych rodzin mamy złożone historie i mieszają się opcje polskie czy niemieckie. Mamy się tego wypierać? Zdecydowanie nie – to jest właśnie ten nasz śląski dialog. Umiemy razem budować. Słuchamy też uważnie, co mówią ludzie w regionie. Ludzie to rozumieją i zachowania języka i przywrócenia lekcji niemieckiego także chcą, ale śląskość jako taka jest uniwersalną kategorią, która nas wszystkich wiąże. Dlatego zwracamy uwagę na jej podwójne zagrożenie. Bo ono dotyka nie tylko polsko-niemiecko-czeskiej różnorodności językowej i kulturowej, ale i tego, co byśmy nazwali śląskim kolorytem – otwartego na innych, na ich odrębność stylu życia na co dzień.

Wywiad przeprowadzony przez tygodnik Opolska